sobota, 9 kwietnia 2016

Rodzinna kolacja


 Nie wiem, jak było i jest w Waszych domach, ale jedną z miliona rzeczy, za które jestem wdzięczna swoim rodzicom to tradycja wspólnych posiłków. Przed szkołą - wspólne śniadania. Potem - obiady. (kiedyś trochę mnie to irytowało, ale teraz widzę, że miało wielką moc). Kolacje - różnie bywało, bo czasem się je jadło, czasem nie. Ktoś wychodził, ktoś nie jadł po 18-tej. Takie tam. Ale naprawdę rzadko zdarzało się, że każdy siadał ze swoim talerzem gdzieś tam na uboczu i konsumował, dajmy na to, przed telewizorem. Teraz nie mieszkamy już razem, ale nadal uwielbiamy razem jadać. 
  A najlepsze ze wszystkiego są wspólne ogniska. Pieczenie kiełbasek (albo bezmięsnego chleba..), rozmowy, wspominanie, planowanie, zaciąganie się podpuszczańskim powietrzem (i dymem przy okazji), picie winka i śpiewanie (może i nie ma wśród nas wybitnych mezosopranów, ale komu by to przeszkadzało).
  Dlatego spodobała mi się ta bociania rodzina, którą spotkałam pod Teremiskami. Wspólne łapanie gryzoni, robaczków i żabek. W pewnym momencie nawet dołączyła para żurawi. Byle więcej takich biesiad :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz